Czy wiesz, że Bóg mieszka w Tobie?

Zazwyczaj podczas modlitwy posługujemy się wyobrażeniem, że Bóg jest gdzieś na zewnątrz. Czasami,  wysoko w niebie, czasem obok nas w postaci znanej z  obrazów. Bóg dał nam się poznać tak, aby nasze zmysły potrafiły Go sobie wyobrazić. Jezus był człowiekiem i Jego wygląd jest do zidentyfikowania. Są rysunki utworzone na podstawie badań całunu turyńskiego, są obrazy wg objawień świętych. I dobrze, gdyż jako ludzie potrzebujemy wyobrażenia Tego, w Kogo mamy wierzyć, z kim mamy rozmawiać, modlić się i naśladować. Duch święty jest trudniejszy do wyobrażenia. Mamy jednak opisy w Piśmie, że przychodzi w postaci wiatru, wody, ognia czy gołębicy. Tu do poznania Go zaczynają włączać się inne zmysły. Jednak Bóg, jako pierwsza z trzech Osób Trójcy Świętej wymyka się wszelkim wyobrażeniom. W Starym Testamencie był obłokiem, który okrywał idący lud do ziemi wybranej, głosem w krzewie gorejącym na pustyni i oznajmiającym ludowi kim jest Jezus podczas chrztu w Jordanie. Objawił się też jako jasność bijącą z twarzy Mojżesza po tym, jak  z Nim rozmawiał. Również dzisiaj możemy Go usłyszeć i wcale nie dotyczy to tylko osób zakonnych, czy jak niektórzy sądzą  mistyków..

Od jakiegoś czasu studiuję życie św. Teresy z Avilla. Dziś chciałabym napisać kilka słów o tym jak „widziała” duszę oraz dopisać do tego swoje przemyślenia i… doświadczenia.

Według niej jest ona kryształową kulą wewnątrz  nas, w której mieszka Bóg. Teresa opisuje, że jest tam wiele komnat, od zewnętrznych, gdzie toczą się jeszcze „bitwy” ze złem: zniechęcenia, lenistwa, podszepty, aż do wewnętrznej, która jest Jego domem. Modląc się,  warto zaglądać do swojego wnętrza i uczyć się kontemplacji. Taka modlitwa, poszerza optykę spojrzenia na Niego i w rezultacie na siebie. Czy będąc świadomą Bożej obecności we mnie, nie będę bardziej wyczulona na zło? Nie dlatego, że się boję, tylko dlatego, że wewnątrz jest Ktoś, Kto mnie kocha, Komu na mnie zależy, Kto stale chce mi pomagać i mnie prowadzić. No i nie ma takiego miejsca, w którym mogłabym się schować, On widzi co robię, co mówię, co myślę i co najważniejsze – po śmierci będzie jedynym, Który zostanie przy mnie i… co dalej? Czy spotykając Go potem chciałabym żałować, że nie próbowałam do Niego dotrzeć? Przecież On woła  na różne sposoby. Nasz umysł nie jest w stanie tego sobie wyobrazić, musi uwierzyć..  Poza tym ja kocham Tego, który tam jest, chociaż nie zawsze tak było. Ta miłość przyszła jako dar i nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Rodzi się też  pytanie, co z tymi, którzy nie kochają. Czytają te słowa jako ciekawostkę, lub przerwali po dwóch zdaniach twierdząc, że jestem nawiedzona. Może wierzą, ale nie kochają? Tak też bywa i nie umiem odpowiedzieć na to pytanie w pełni. Myślę jednak, że wystarczy abyś uwierzył i na swój sposób odezwał się do Niego, cokolwiek o Nim myślisz, na jakiejkolwiek jesteś drodze. Nie każdy miał dobry start w wierze, nie każdy dobre wzorce, a może tak przykre doświadczenia, że obraził się na Boga. Może logika zabroniła ci wierzyć, bo odkryłeś zło tam, gdzie go być nie powinno lub uwierzyłeś, że wiara jest wytworem umysłu, aby nie oszaleć z lęku przez śmiercią, a mistyka jest patologią zaburzonej psychiki. A może oglądasz co dzień discovery gdzie Bóg przedstawiany jest jako kosmita? Cokolwiek się wydarzyło i odszedłeś lub nawet nigdy nie wierzyłeś to nie zmieni faktu, że kiedyś Go spotkasz. Nawet jeśli racjonalnie jest ci to obojętne lub  w to nie wierzysz, to w sercu na pewno miewasz chwile refleksji. Być może rzadko, być może czasem masz jakiś sen. A wiesz dlaczego? Bo On w tobie jest, mieszka od momentu poczęcia, bo jesteś Jego dzieckiem, bo cię stworzył…

Jeśli mi uwierzysz i spróbujesz się pomodlić, to za jakiś czas poczujesz zmianę. On może dać Tobie już tu za życia taką siłę, radość i moc, że nic z czymkolwiek się zmagasz nie będzie trudne. Brzmi jak banał? Być może… Jeśli i tak czujesz się silny, radosny i mocny to nie zawsze tak może być. I w końcu coś co trudno napisać… ta moc i radość pochodząca od Niego jest jakaś inna. Jest jak ogień ogrzewający ciało, jak woda gdy możemy się napić po długim pragnieniu… Jeśli choć trochę przekonałam Cię i zaczniesz o Nim myśleć to wiedz, że całe niebo zacznie walczyć o Ciebie, bo jesteś jak ten syn marnotrawny, umiłowany i oczekiwany stale. Czy zgodzisz się ze mną, że to czego większości brak to właśnie miłość, spełnienie, akceptacja i bezpieczeństwo? Ci, którzy wierzą, modlą się i szukają bliskości Bożej dostają je od Niego i to właśnie w sposób który trudno ubrać w słowa…

Przykre jest też, że wielu nawet zdeklarowanych chrześcijan tak mało uczy się swojej wiary. Mało kto czyta Pismo, zgłębia życie mistyków, pustelników i świętych. Jest wiele szkół duchowości, jednak często dopiero dorośli po nie sięgają. Można całe życie być blisko kościoła i nigdy nie poznać Jezusa, nie doświadczyć Jego bliskości i pomocy, nie dlatego, że On im nie pomaga tylko dlatego, że nie dostrzegają subtelnych natchnień, którymi się posługuje abyśmy Go dostrzegli. Wiedzy o tych natchnieniach też należy się uczyć. On jest tuż obok, jest wewnątrz nas i jeśli  będziemy szukać do Niego dróg, to zacznie do nas mówić i powoli  się odkrywać.

Teresa podobnie jak wielu innych mistyków, a także filozofów mówiła też o duszy i duchu.  Wg niej Dusza opuszcza ciało wtedy, kiedy ono umiera, ale może się rozprzestrzeniać z niego w postaci „promieni” ducha. Czasami można usłyszeć  powiedzenie „ale on ma w sobie ducha”, Im więcej czasu zajmuje właścicielowi tej duszy modlitwa, bliskość Boża i życie Jego prawami,  tym ciało staje się bardziej „przeźroczyste” i może emanować Jego jasnością…  Czyż nie w ten sposób jaśniała twarz  Mojżesza?   Ale nie chodzi tu przecież o blask skóry lecz o nienazywalne  ciepło i dobro bijące z człowieka, który jest świadomy skarbu w sobie,  którego myśli i czyny są w bliskości z Nim wewnątrz. Myślę, że każdy z nas, spotkał taką osobę, która została w pamięci, bo miała w sobie to „coś”. Oczywiście można  przytoczyć przykłady wspaniały ludzi nie praktykujących, nie wierzących lub będących wyznawcami innych religii. Jednak to o czym piszę wymyka się wszelkim porównaniom, nie w kwestii złe, gorsze czy lepsze. Po prostu inne i nienazywalne.

Moja dusza jest więc cząstką Boga, bo od Niego pochodzi. W momencie zapłodnienia mieszka we mnie w kryształowej kuli i ode mnie zależy, czy zamknę ją w żelaznej obręczy mojego ciała zniszczonego złem, czy pozwolę, aby promienie przebiły się przez powłokę z mojego ciała i dawały ukojenie nie tylko mi słabej i grzesznej lecz też innym ludziom. Drogą do odkrycia Boga w nas jest modlitwa, jej warto się uczyć całe życie. Nagle możesz dostrzec, że pojawiając się gdzieś,  zmieni się  atmosfera miejsca, do którego przyszedłeś, ktoś na co dzień gburowaty nagle się uśmiechnie, ktoś inny pomyśli, aby pojednać się ze swym wrogiem, jeszcze inny zapyta cię o powód twego światła i wtedy będziesz mógł powiedzieć mu Kto jest jego dawcą.

Mam nadzieje, że tym nieudolnym wywodem skłoniłam cię do przemyśleń, być może krytyki (wcale się nie gniewam J) Chce pisać, aby przybliżać radość bliskości Bożej która w sobie mam. Chce się tym dzielić. Jeśli czasem użyłam nieodpowiednich słów to przepraszam, nie jestem wykształconym pisarzem, pisze z serca i wiem, że nie każdemu się to może podobać. Jeśli jednak dotarłeś do końca to znaczy, że chyba cię to wciągnęło co uznaje za dar od Tego, Który mnie natchnął…