Śmierć jest jedynym, pewnym wydarzeniem w naszym życiu, jednak często jest tak, że w ogóle o niej nie myślimy. Gdy dowiadujemy się, że ktoś nam bliski umiera lub nam zagraża śmierć poprzez rozpoznaną, nieuleczalną chorobę, wpadamy w rozpacz. Jest to reakcja naturalna, jednak to, jak poradzimy sobie ze zbliżającą się śmiercią własną lub kogoś bliskiego zależy od wielu czynników. Niewątpliwym ułatwieniem jest, gdy jesteśmy osobami wierzącymi. Bez względu na wyznanie, jest to na pewno łatwiejsza sytuacja, niż gdy ktoś nie wierzy w nic. Kochamy tych, którzy odchodzą, dlatego wielkim pocieszeniem jest wiara w to, że kiedyś się z nimi spotykamy i że nadal są, tylko ich nie widać. Śmierć własna może również tworzyć w głowie potężne lęki. Jest wielu ludzi, których wiara osłabła, przestali praktykować ją i stopniowo żyć obok tego, co zawsze było jest i będzie najważniejsze. Faktu, że jesteśmy na ziemi na chwilę i że prawdziwe, wieczne życie będzie dopiero po śmierci. Czy nie warto wiec zacząć o tym myśleć już teraz? Nie uciekać od trudnych tematów, od chorujących bliskich, nie bać się rozmawiania o śmierci i o tym, że skoro każdego z nas ona spotka ,to może warto zadać sobie pytanie: Co ze mną się stanie jeśli to, czego naucza Pismo Święte jest jednak prawdą? Odetnij się na chwilę od krytyki kościoła, filmów z discovry, które potrafią naukowo obalić każdą świętość. Czy warto wierzyć w to, czym karmi nas współczesny świat, ryzykując, że może jest to kłamstwo, czy jednak spokornieć i pomyśleć o Kimś, kto śmierć pokonał i kocha nas bezgranicznie oraz chce nas do siebie zaprosić…
A jeśli Go nie zaprosisz, nie uwierzysz, nie będziesz żyć w stanie łaski, mimo, że możesz, to czy będziesz mieć odwagę umierać w spokoju? Szczególnie ci, którzy wierzyli i przestali lub zaczęli wierzyć po swojemu bo tak wygodniej. Jeśli jednak część z was ma tego typu przemyślenia, to odważę się napisać, co zrobić aby ten odwieczny lęk nieco zmniejszyć…
Wybitny psychoterapeuta Irvin Yalom w książce pt. „Kat miłości” pisze:
„fakt śmierci niszczy nas, myśl o śmierci może nas zbawić”…
Dodam, że nie jest to pisarz wierzący, jednak fakt napisania takiej myśli może skłonić do przemyśleń najgorętszego ateistę..
Rozwijając temat, z punktu widzenia osoby wierzącej pragnę oznajmić, że pomaga wiara w to, że nawet gdy umierasz, lub umiera ktoś tobie bliski to wierzysz, że JEST TO DOBRE. Nasze życie jest w Jego rękach i skoro On jest drogą, prawdę i życiem to znaczy, że prowadzi nas tak, abyśmy to szczęście osiągnęli. Czy rodzic może chcieć dla swego dziecka nieszczęścia? Nasze życie jest jak rzeka, która stale płynie i w końcu wpada do morza, którym jest On. Ten, który widzi cały jej przebieg oraz innych, z którymi się łączy, kreuje jej nurt w taki sposób, aby dopłynęła do morza. On przewidując coś, co może nas spotkać po drodze, działa czasem tak, że wydaje się nam to krzywdzące lub nielogiczne. Pismo Święte mówi jednak:
„…myśli Moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi Moimi drogami… Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi Moje – nad waszymi drogami i myśli Moje – nad myślami waszymi’. (Iz 55,8-9)
Mała Teresa pisała: „Jezus odpuścił mi więcej niż świętej Magdalenie, ponieważ odpuścił mi z góry, powstrzymując mnie od upadku”. Ten temat rozszerzony w „Dziejach duszy” wspaniale to tłumaczy. Te dwa cytaty dowodzą, że On zna naszą przyszłość i nasze myślenie nie jest w stanie go pojąć. Podejmuje czasem pewne decyzje, bo wie, że gdyby ich nie podjął moglibyśmy nie trafić do Jego „morza” lub ma plan dać nam już tu na ziemi coś, co da nam pocieszenie i szczęście oraz będzie działać na Jego chwałę. Oczekuje od nas wiary i ufności takiej, jaką sam miał do Swojego (naszego) Ojca. gdy żył wśród nas.
Bywa, też tak, że Bóg nie dopuszcza przedwczesnej śmierci, tylko jest ona następstwem grzechu i to nie tylko osób bezpośrednio z tą osobą związanych, lecz w dużo szerszym zakresie. Przykładem mogą być choroby będące następstwem konsumpcyjnego przemysłu spożywczego, który dla zysku tworzy pokarm naszpikowany chemią, bo jest tańszy, daje zyski, a w perspektywie lat powoduje tworzenie się wielu chorób, które mogą prowadzić do śmierci. Ci, którzy go tworzą robią źle i niestety mają tę świadomość.
Wszystko co daje nam szczęście tu, niczym jest w porównaniu z tym, co spotka nas tam. Nie ma jednak możliwości zobaczyć tego teraz, ale można w to uwierzyć. Pismu, które to opisuje oraz objawieniom świętych, ich mistycznym doświadczeniom. Wobec tragedii, jaką jest np. śmierć dziecka lub innej osoby, która była potrzebna i kochana, jest tylko jedno wytłumaczenie – wiara w to, że On w swoim planie na dawanie nam szczęścia, dopuszcza ją, aby za ileś lat odkryć jej sens. Być może w zbliżeniu do Boga tych, którzy zostali, co zawsze rodzi dobre owoce. Być może w innym wymiarze, którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Pełne zaufanie, które nie jest łatwe zmniejsza lęk, a im jest większe tym więcej spływa łask. Nasuwa mi się historia Hioba, którego życie było niepojęte w tragediach, które Bóg dopuścił. Myślę też o matkach, które straciły swoje dziecko co sprawiło, że otwarły się na duchowy wymiar życia ufając, że ono tam jest, że zyskały najwierniejszego orędownika swoich próśb, że mimo potężnej tęsknoty, której nie da się czasem nigdy w pełni ukoić, przychodzą inne, dobre doświadczenia. One prowadzą nas nurtem rzeki w otchłań Jego morza miłości, gdzie przecież się wszyscy spotkamy. Śmierć jak napisałam na wstępie nie sprawia, że człowiek umiera, tylko staje się niewidzialny, co nas ludzi, którzy zostają, może otworzyć na głębszą świadomość obecności świata niewidzialnego, na obecność nie tylko naszych bliskich, ale głównie Tego, który stale przy nas jest, patrzy na nas z miłością i niewyobrażalnie pragnie naszego szczęścia.