Żyjemy sobie dzień po dniu. Pędzimy do pracy, szkoły, na różne zajęcia sportowe, do kina, po zakupy. Dnie upływają zazwyczaj w wielkim pędzie, a wieczorem zasypiamy zmęczeni z głową pełną myśli i planów na następny dzień, tydzień, miesiąc, rok…
A co jeśli nagle coś zaburzy ten rytm? Co jeśli pojawia się choroba czy śmierć bliskiej osoby? Czy myślicie o tym co będzie kiedy to życie się skończy? I gdzie są ci, których pochowaliśmy? Teorii, że nie ma nic jest oczywiście wiele i naprawdę podziwiam odwagę tych, którzy potrafią z taką wizją żyć…
Są też tacy, którzy unikają tematu i żyją tak, jakby mieli być nieśmiertelni. Wszelkie rozmowy o istocie życia i jego końcu ucinają hasłami typu „ wolę się nad tym nie zastanawiać”, „będzie co będzie” lub wręcz warczą że „to ich sprawa”. Strasznie mi to smutno słyszeć więc od dawna zastanawiam się, jak do nich dotrzeć.
Dostałam pewną myśl – ciekawe skąd? :). Większość ludzi ma dzieci. Oczywistym jest, że kochamy je najbardziej na świecie. Czy zastanawialiście co będzie, jeśli nagle ktoś z Was ciężko zachoruje lub będzie mieć wypadek i umrze? Zazwyczaj pierwsza myśl to porządne ubezpieczenie… Nie można jednak ubezpieczyć psychiki i tego jaką potężną traumę będzie ona mieć być może do końca życia. Czy więc nie jest doskonałym pomysłem omawiać z dzieckiem pojęcie śmierci? Nie jest to łatwy temat, jednak po przeszkoleniu z kimś (księdzem? psychologiem?) należy o niej rozmawiać. Ja intuicyjnie mówię tak, jakby to było coś normalnego. Mówię wręcz, że śmierć nie istnieje, bo jest to przejście tam, gdzie jest cudownie i gdzie wszyscy się kiedyś spotkamy. To co umiera to tylko ciało, a to co jest w nas, czyli prawdziwe ja (dusza) idzie dalej. Domyślam się, że wielu teraz zaatakuje mnie myśląc – co za absurd straszyć dziecko, że kiedyś umrzemy. Będzie się o nas bać, co ma zły wpływ na rozwój i jego psychikę. Nie zgodzę się z tym. Dużo większą traumę będzie ono miało wiedząc, że nigdy już was nie zobaczy. Osobiście wiele rozmawiam z moją córką o śmierci. Mnie ten pomysł przyszedł go głowy gdy dowiedziałam się 2 lat temu, że mam raka. Dziś jest dobrze i teoretycznie mogę żyć jeszcze 50 lat, ale mogę też mieć w każdej chwili przerzut, mogę umrzeć jutro na zawał lub mieć wypadek. Każdego może spotkać coś, czego absolutnie się nie spodziewa. Czy nie jest więc wskazane mówić dzieciom, że wszyscy kiedyś umrzemy? I nie nazywać tego śmiercią tylko przejściem do świata, którego nie widać, który jest cudowniejszy niż wszystko co sobie możemy wyobrazić? Dobrze oprzeć się na przykładzie tych, którzy odeszli, a dziecko ich pamięta. Nie tylko ludzi, ale także zwierząt. Dobrze aby dziecko miało jakieś zwierzątko, które umiera po paru latach, co uświadamia mu, że śmierć to coś absolutnie normalnego. Wiem, że kościół uważa, że zwierząt Tam nie ma, ja jednak sądzę, co zresztą jest potwierdzone paroma dowodami (np. w książce na faktach „Niebo istnieje naprawdę”), że jednak je Tam spotkamy. Osoby wierzące będą miały łatwość prowadzenia takich rozmów. Dusza nie umiera, nie starzeje się i jest dorosła od razu. Wnika w nasze ciało, które jest powołane do życia przez Naszego Ojca i gdy umieramy wraca Tam z powrotem. A może będzie tak, że ci, którzy wierzą tak troszkę lub zaliczają się którejś grupy, o której pisałam na początku tego artykułu zastanowią się nad tym… Może dzięki temu co piszę, zrobią krok w kierunku zgłębienia swoje wiary?? On kocha wszystkich bezwarunkowo i mimo wszystko. Żaden człowiek nie potrafi tak kochać… Czasami niewiele trzeba aby pozwolić się ukochać i naprawdę uwierzyć…
Ja mówię tak:
„Powietrzem oddychamy ale go nie widać, dusz naszych dziadków i twojego rodzeństwa (bo nie ukrywam przed córką, że jedna dziecko straciłam) też nie widać. Oni stale przy nas są. Możemy do nich mówić, a one to słyszą. Nie mogą nam powiedzieć bo fizyczność naszych ciał organiczna słyszenie ich słów ale możemy ich…poczuć. W powiewie wiatru, cudownym śnie, nagłej myśli. Tam jest cudownie, przytulnie i bezpiecznie jak w brzuchu mamy (do teraz uwielbia się bawić, że jest w moim brzuchu). Dziadek, który tak cierpiał na koniec swoich dni teraz już nie cierpi. Jest przeszczęśliwy bo ogarnia go potężna miłość Taty z nieba. Jest znowu młody i sprawny i żyje Tam pełnią życia. Bóg kocha cię tak bardzo, jak ja kocham ciebie. Wszyscy przecież jesteśmy Jego dziećmi. Kiedy umrę spotkam Go ale nadal stale będę przy tobie. Będę się za ciebie modlić i wspierać we wszystkich dniach twojego życia, oczekując na ponowne spotkanie. Tam jest tylko cudownie, nikogo nic nie boli, nie ma biednych dzieci, głodu i chorób. Każdy robi to co lubi najbardziej. Jak tam kiedyś pójdziesz, będziesz mogła się bawić całe dnie i będziesz mieć wiele wspaniałych koleżanek!”
Mówię o tym często, aby śmierć wydawała się jak najbardziej naturalna i jeśli się pojawi to wiem, że po okresie oczywistych cierpień dziecko będzie się trzymać tej teorii. Tęsknota może będzie mniejsza bo zostanie nadzieja, że kiedyś się znowu spotkamy. Oczywistym jest też, że nie wprowadzam takich rozmów nagle, bo to na pewno nagromadziłoby w główce dziecka natłok lęków i niezrozumiałych uczuć. Staram się pokazywać dziecku Boga na co dzień. I uwaga – przestałam robić to w kościele. Sama gorliwie do niego chodzę ale mnie prawie 40 lat zajęło zrozumienie, co tak naprawdę dzieje się podczas mszy. Teraz przeżywam ją za każdy razem jako fizyczne spotkanie z Nim, wręcz czuję obok siebie rzesze dusz i aniołów, które w nim się gromadzą i wyobrażam sobie jak cudnie musi to wyglądać ich oczyma bo oni już Go znają.. Moja córka jak zresztą większość dzieci chodziła ze mną do kościoła, bo tak trzeba. Większość nudzi się tam okrutnie nawet jeśli jest to msza dla dzieci i chodzi tam z musu, a nie z potrzeby serca. Początkowo też ciągnęłam córkę do kościoła ale to, jak się zachowywała zakrawało na potrzebę wizyty u egzorcysty, (u którego notabene też byłam…) Dostrzegałam też coraz więcej buntu nawet do wieczornej modlitwy. Teraz po rozmowami z bardzo mądrym Jezuitą robię inaczej. Pokazuję jej piękno Boga w JEGO STWORZENIACH. Zwierzętach, drzewach, słońcu, morzu, szumie wiatru… a także miłości którą czuje ode mnie i którą także mi okazuje. Mówię o komunii, którą przyjmuję i zapewniam, że niedługo i ona będzie mogła do niej przystąpić. Pokazuję jej też różne filmy o Bogu, gdzie widzi cuda i wiarę innych. Najlepszym jaki znam, który lubi oglądać jest „Największy z cudów”. Film animowany (kiepska animacja niestety) za to taka głębia przekazu, że serce z ciała wyskakuje gdy się go ogląda. Film na podstawie objawień siostry Faustyny, więc tym bardziej skłania do refleksji. Puszczam córce piękne pieśni uwielbienia, które czasem jej śpiewam, a ona przytula się bo są po prostu piękne i płynie z nich miłość. Średnia ze mnie piosenkarka (nad czym boleję) jednak śpiewam je wkładając w tekst serce co porusza niewidzialne nici, które gdzieś tam dotykają jej wnętrza…
Modlitwa wieczorna, której też przestałam wymagać bo rodzi bunt polega na tym, że ja się modle na głos i dziękuje za dary dnia. Pytam ją co było dziś cudownego i uświadamiam, że pochodzi od Niego. Mówię, że mogłaby coś powiedzieć dziadkowi bo jest obok nas. Pytam czy chciałaby Go o coś poprosić? Oczywiście, że prośby są typowo dziecięce jednak uczy się, że proszenie i dziękowanie to coś co należy robić bo On tak nam przykazał.
„W każdym położeniu dziękujcie, taka bowiem jest wola Boża” – 1 Tes 5,18.
„Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, a stanie się wam.” – J 15,7
Kiedy dziecko widzi wiarę swego rodzica oraz czuje dobro i miłość, to mimo wielu trosk i lęków doczesnych uczy się, że Ona daję siłę i nadzieję. Im będzie starsze, tym więcej będzie rozumieć. Przyjdzie czas komunii i jestem przekonana, że zrozumienie jej istoty będzie być może łatwiejsze. Dziecko na podstawie tego co widzi i czuje w domu przesiąkniętym wiarą, samo zaczyna mieć potrzebę uczestnictwa we mszy. Mam świadomość że zły robi co może i mogą pojawić się okresy buntu, odejścia od wiary, od kościoła. Któż tego nie przechodził??? Ja wielokrotnie… Jednak wracałam bo świadomość tego jak często mi pomagał, prowadził i ratował w dramatycznych sytuacjach, ciągnęła mnie do Niego z powrotem. Lęk o własne życie zdecydowanie to ułatwia dlatego warto jest częściej myśleć o śmierci, a nie oddalać ją na później…
Wybitny psychoterapeuta Irvin Yalom w swojej książce pt. „Kat miłości” pisze:
„fakt śmierci niszczy nas, myśl o śmierci może nas zbawić”…
Jedyne co w życiu jest pewne to fakt, że umrzemy… Lęku bez względu na wiarę nie da się uniknąć, jednak można go w dużej mierze zminimalizować, żyjąc nadzieją, że czeka tam na nas Wszechmogący Tato i że wszyscy tam się spotkamy.